Historia z tego tygodnia. Jestem w osiedlowym sklepie. Nie przepadam za tym miejscem, wolę zaplanowane zakupy, ale jak potrzebuję czegoś w ostatniej, to nie mam wyjścia.
Byłam po siłowni, oczywiście już głodna.
Spieszyło mi się, a potrzebowałam tylko jajek, więc nie chciałam się wybierać na wyprawę po regałach.
Jednak sklepowe regały, poukładane są tak sprytnie, abym przebrnęła przez wszystkie kolorowe etykiety. A nóż skuszę się na coś dodatkowego. Ćwiczę swoją silną wolę, pędzę na koniec sklepu do witryny chłodzącej a tu…. ciach! Nad moją głową przeleciał… ptaszek!
Zrobiłam dziwny unik i sama nie dowierzam w to co widzę. Jak na złość nie ma dokoła mnie nikogo. Łapać bidulka? Jakoś trzeba mu pomóc, przecież tu nie mieszka.
Zabrałam jajka i pędzę do kasjera. Podchodzę, witam się grzecznie, podaję jajka do skasowania i mówię „wiem Pan co? Dziwna sprawa, ale przed chwilą, u Was w sklepie przeleciał mi nad głową ptaszek”, a On do mnie na to
„Taaaaak, białe myszki też mamy”.
Poczułam się jak wariatka! Zatkało mnie. Spojrzałam na chłopaka i nie znalazłam uzasadnienia do przekonywania go do swojej racji. Wyszłam ze sklepu i zastanawiałam się czy rzeczywiście widziałam tego ptaszka.
Rozumiecie!? Tą swoją cholerną nonszalancją, pewnością siebie, a wręcz niechęcią do mojej osoby, wybił mnie całkowicie. Zwątpiłam w to, co widziałam. W zasadzie zwątpiłam w moje wartości, bo przecież to małe życie należało jak najszybciej uratować.
Miałam potrzebę podzielić się tym z Wami. Jestem nadal w szoku i mam nadzieję, że ptaszka znalazł i wypuścił.